Wpis dotyczący wychowania bez nagród został przez Was naprawdę ciepło przyjęty. Cieszę się, że chcecie czytać takie teksty. Dziś obiecana kontynuacja. Tym razem o wychowaniu bez kar, często mylonym z wychowaniem bezstresowym. 

Dlaczego bez kar? 

No właśnie – dlaczego? Już słyszę argumenty: ja dostawałem kary i jakoś żyję, a nawet mam się całkiem nieźle; kary działają; bez kar dziecko nie nauczy się odróżniać dobra od zła; nie ma alternatywy dla kar; bez kar wyrośnie mi rozwydrzone dziecko, bez żadnych zahamowań…

Mogłabym przytoczyć tu jeszcze mnóstwo takich sformułowań. Ale nie chcę. Ten tekst jest po to, by pokazać drugą stronę medalu. By odczarować wychowanie bez kar, szlabanów, zakazów… By pokazać, że można inaczej, choć nie zawsze jest to prosta i oczywista droga. Bo kary to taki schemat, do którego chcemy sięgnąć, gdy brakuje nam siły, energii, gdy kończą nam się zasoby. Ten wybór jest więc trochę o nas, rodzicach.

I znowu, tak jak przy poprzednim tekście, po prostu muszę odwołać się do Alfie Kohn’a, autora genialnej książki „Wychowanie bez nagród i kar”:

Ukarać dziecko to spowodować, że doświadczy czegoś nieprzyjemnego, lub nie pozwolić, by doświadczyło czegoś przyjemnego – zwykle w celu zmiany jego przyszłego zachowania. Karzący zadaje mu cierpienie, innymi słowy: daje nauczkę.

Całkiem naturalnie rodzi się pytanie, dlaczego chcemy, by nasze dziecko doświadczało przykrości? I dlaczego, skoro kary mają działać, musimy wciąż na nowo dawać nauczkę?

Alfie Kohn przytacza badania, z których jednoznacznie wynika, że kary, jeśli nawet wydaje nam się, że przynoszą oczekiwany skutek, działają na krótko. Owszem, mogą więc sprawić, że dziecko przestanie robić to, czego rodzice sobie nie życzą. Ale zrobi to tylko ze strachu, z obawy przed dalszymi konsekwencjami.

Pytanie, czy o to nam chodzi? Czy zależy nam na tym, by swój rodzicielski autorytet budować na strachu, a nawet przerażeniu?

Bicie daje dzieciom nauczkę, ale nauczka jest taka, że można krzywdzić ludzi słabszych od siebie.

Co kary mówią dziecku? 

Kary nie pozostają bez echa. One coś mówią dziecku o nim samym, o relacjach międzyludzkich, o układzie sił…

Alfie Kohn pisze:

I kara, i odmowa miłości komunikują dzieciom, że jeśli robią coś, co się nam nie podoba, to my, aby wymusić na nich zmianę zachowania, zadamy im cierpienie. Pozostaje tylko kwestia sposobu zadawania cierpienia: biciem, czyli bólem fizycznym, czy odosobnieniem, czyli bólem psychicznym. W ten sposób dzieci wyrastają w przekonaniu, że to one ponoszą konsekwencje własnego zachowania, co oczywiście bardzo się różni od wychowywania dziecka tak, aby zastanawiało się, czy to, co robi, dotyka innych ludzi i jak bardzo.

I jeszcze jedno:

Kiedy karzemy, dzieciom trudno jest widzieć w nas troskliwych sprzymierzeńców. Zamiast tego stajemy się okrutnymi egzekutorami, którym lepiej schodzić z drogi. Bardzo małe dzieci zaczynają myśleć, że ich rodzice, ci duzi, wszechmocni ludzie, od których całkowicie zależą, od czasu do czasu każą im cierpieć celowo. „Te olbrzymy, które tulą mnie w ramionach, kołyszą do snu, karmią i scałowują moje łzy, czasami wychodzą ze swojej roli, aby odebrać mi to, co lubię, albo sprawić, że czuję się ich niegodny, bijąc mnie po tyłku. Mówią mi, że postępują w ten sposób, ponieważ zrobiłem to czy tamto, ale ja wiem tylko jedno: nie jestem pewien, czy mogę im ufać lub czuć się przy nich całkowicie bezpiecznie. Byłbym głupi, gdybym się przyznał, że jestem zły, czy że zrobiłem coś złego, ponieważ już wiem, iż mogą mnie postawić do kąta, zamknąć w moim pokoju albo mówić głosem, w którym nie słychać ani jednego tonu miłości, czy nawet dać klapsa. Będzie lepiej trzymać się od nich z daleka.”

Jeśli nie kara, to co?

Zapytacie: co, jeśli nie kara? Mamy alternatywę. Są nią konsekwencje. Naturalne konsekwencje. Dlaczego to podkreślam? Ano dlatego, że dla części specjalistów, rodziców czy nauczycieli konsekwencje to tak naprawdę kary, tylko inaczej nazwane. Lepiej brzmi słowo „konsekwencje” niż „kary”, prawda?

Gdzie więc tkwi zasadnicza różnica? Co odróżnia te naturalne konsekwencje od kar?

To, że naturalne konsekwencje następują, dzieją się SAME, bez naszego namysłu, wpływu, zastanowienia. To po prostu taka „naturalna kolej rzeczy”. Choć sam Alfie Kohn ucieka nieco od tego pojęcia.

Wzbogacający był dla mnie tekst Agnieszki Stein na temat kar. Autorka pisze:

„Co zamiast” sugeruje, że kara jest słabą (ale jednak skuteczną) metodą wychowawczą i trzeba ją zastąpić czymś lepszym. Jednak tak naprawdę kara nie jest metodą wychowawczą, tylko czymś, co szkodzi w wychowaniu. Nie trzeba jej zastępować, tylko z niej zrezygnować.

Namawia więc do przyjrzenia się sobie samym w trudnych sytuacjach, w których pokusa sięgnięcia po karę, jest wyjątkowo silna.

Możemy więc zadać sobie takie pytania:

  • czy zachowanie dziecka zagraża dziecku albo komuś innemu?
  • co się stanie jak nic nie zrobię i poczekam chwilę? (co najgorszego może się stać, jeśli dziecko zrobi to, na co ma ochotę?)
  • czy dziecko jest rozwojowo gotowe, żeby powstrzymać się od tego zachowania (albo, żeby zachować się tak, jak oczekuję)?
  • jakie potrzeby chcę zaspokoić wpływając na dziecko? o co chcę zadbać?
  • jakie potrzeby chce zaspokoić dziecko, zachowując się w dany sposób?
  • czy dziecko wie, jakiego zachowania oczekuję? czy na pewno?
  • czy mogę poprosić o pomoc i wsparcie jakieś dorosłe osoby? (zamiast prosić o współpracę dziecko)
  • czy mam jakiś sposób na poradzenie sobie ze stresem, inny niż zastosowanie kary?
  • jak ta sytuacja wygląda z perspektywy dziecka?

Powiecie: kto ma czas na takie analizy, kiedy działać trzeba tu i teraz? Możecie nie mieć czasu, możecie działać z automatu. I wtedy naturalną konsekwencją (o zgrozo!) będzie stopniowe oddalanie się od dziecka, osłabianie relacji. Paradoksalnie, burzenie swojego autorytetu, a nie wzmacnianie go. Bo właśnie ci rodzice, którzy najbardziej chcą kontrolować swoje dzieci i ich zachowanie, mają na te dzieci najmniejszy wpływ.

Pochylenie się nad dzieckiem, zejście do jego poziomu (dosłownie! Namawiam do przykucnięcia przy dziecku, kiedy widzicie, że emocje zaczynają buzować), próba nawiązania kontaktu wymaga poświęcenia uwagi i czasu. Wiem, że to nie jest łatwe. Wiem, że często brakuje zasobów, możliwości (bo spieszymy się do pracy/przedszkola/na spotkanie, itd.).

Mam jednak dużo wiary, że to wszystko ma sens, że czemuś służy. Podoba mi się, jak Agnieszka Stein o tym pisze:

Rodzice, którzy zmieniają podejście do wychowania (nie tylko rezygnują z kar, ale zaczynają patrzeć na dziecko jako na drugiego człowieka, którego można traktować z szacunkiem i brać pod uwagę) po pierwsze odkrywają, że dużo rzadziej myślą o tym, że dziecko się źle zachowuje. Dużo częściej myślą o tym jak pomóc dziecku i jak zrozumieć jego zachowanie.

Ku inspiracji 

Jeśli takie podejście do małego człowieka, do wychowania, jest Wam bliskie, albo jeszcze nie jest, ale wydaje Wam się wartościowe, zajrzyjcie na listę polecanych przeze mnie książek i do kilku wymienionych niżej cennych internetowych źródeł.

Kiedy mam gorszy czas, zawsze znajduję tam dużo wsparcia, ciepła i zrozumienia. Zawsze też „wychodzę” z tych blogów z myślą: „nie jestem sama, tak po prostu bywa, to minie”.

Polecane blogi w nurcie Rodzicielstwa Bliskości

Dobra Relacja – blog Małgorzaty Musiał 

Dylematki – blog mocno osadzony w podejściu Self-reg 

Blog Gosi Stańczyk z Bliskiego Miejsca

Być bliżej – blog Anity Janeczek-Romanowskiej z Bliskiego Miejsca 

Blog Agnieszki Stein z Bliskiego Miejsca 

Blog psychologiczny Edukowisko 

 

Dajcie znać koniecznie, o czym jeszcze chcielibyście przeczytać w temacie wychowania. Czy to podejście, którym Was chcę tutaj choć trochę zarazić, przekonuje Was? 

 

[Głosów:2    Średnia:5/5]

Zostaw komentarz

Dodaj swój komentarz
Podaj swoje imię