Nie wiem, jak Wy, ale ja nie miałam do pewnego momentu swojego życia szczęścia do fryzjerów. Zwykle z salonu wychodziłam niezadowolona. A to fryzjer nie rozumiał, co to znaczy podciąć końcówki, a to przez pół wizyty mówił mi (jakbym tego sama nie wiedziała), jak bardzo wypadają mi włosy, a to wymodelował mi włosy tak, że śmiało mogłam iść od razu na wesele pod miastem.
Na szczęście kilka lat temu wszystko się zmieniło. Przed ślubem szukałam fryzjera, który zadba o moje włosy w tym ważnym dniu. Za namową męża, umówiłam się na wizytę do właściciela Afery Fryzjera, Marcina Lutza. W planach były strzyżenie i propozycja ślubnego upięcia. Jakoś tak się stało, że Marcin w kalendarzu miał wpisane tylko cięcie. Na uczesanie zostało mu dosłownie kilka minut. Efekt, jaki udało się osiągnąć w tak krótkim czasie, przeszedł moje oczekiwania. Wyszło dokładnie tak, jak chciałam – naturalnie, trochę od niechcenia. Ta pierwsza wizyta u Marcina sprawiła, że po przeszło 3 latach nadal nie mam ochoty szukać lepszego fryzjera. Może gdzieś taki jest, ale nie chcę sprawdzać, czy znajdzie się druga taka osoba, u której usiądę na fotelu z kawą i będę mogła zamknąć oczy lub zdjąć okulary (w moim przypadku naprawdę na jedno wychodzi!).
Dziś chcę Was zabrać do miejsca, w którym znajdziecie Marcina. Do jego Kuchni. Kuchni Fryzjera. Ten maleńki salon urzekł mnie w chwili, w której przekroczyłam jego skromne progi. Łatwo pomylić to miejsce z kwiaciarnią albo kawiarnią. Popatrzcie sami! Znacie drugi tak magiczny salon fryzjerski?
Kuchnię Fryzjera ostatnio odwiedzam w bardzo wczesnych godzinach. Jak zwykle od progu wita mnie uśmiechnięty Marcin i proponuje kawę. Już sam zapach tego magicznego matczynego napoju stawia mnie na nogi. Zwykle kawa parzona przez Marcina jest tą pierwszą – najważniejszą. Wychodzę z domu w takim tempie, że na kawę brakuje już czasu.
Dostaję kawę, siadam w wygodnym fotelu, zdejmuję okulary. I dzieje się magia. Marcin chwyta za nożyczki i czaruje. Nigdy nie wiem, co wyczaruje tym razem, ale jeszcze nie zdarzyło się, żebym wyszła niezadowolona. To chyba wystarczający dowód zaufania do fryzjera.
Szybkie suszenie, modelowanie. Czasem nawet delikatne fale kręcone prostownicą. I oto jestem – nowa ja.
Wracam od Marcina totalnie odmieniona, z nową energią i zapałem. A to tylko delikatne odświeżenie fryzury. Dla mnie – mamy – taka wizyta to mini-spa. Nawet jeśli po chwili wracam do domu, w którym czeka mój stęskniony Syn i cała masa obowiązków. Mogę być pewna, że za chwilę moje misternie kręcone fale, spotkają się z żywym zainteresowaniem lepkich od owoców rączek mojego Syna. Ale nic to! Ważna jest ta chwila tylko dla siebie. I na tym chcę się koncentrować. Z tego pragnę czerpać radość.
PS. Dzieciaki też są mile widziane w Kuchni Fryzjera :) My czasami wpadamy w komplecie – mąż, ja i Ignacy. Ten ostatni póki co tylko obserwuje. Natura nie obdarzyła go bujną fryzurą :)
Informacje:
Kuchnia Fryzjera na Fb
Warszawa, Bracka 18