Ignacy dostał jakiś czas temu książeczkę o nocniku. Pozwolę sobie zacytować jej fragment: „kiedy kupka do nocnika wpadnie, wszyscy krzyczą: brawo, ładnie!” Ten tekst, czytany z pewnym brakiem przekonania, natchnął mnie do poruszenia tematu pochwał (i ich braku) na blogu. Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego w naszym domu nie bije się brawa, czytajcie dalej. O ile oczywiście nie pomyśleliście, że jestem wyrodną matką, która nie pokazuje swojemu dziecku, jak bardzo jest z niego dumna. Ano pokazuję, tylko trochę inaczej.
Dlaczego wychowanie bez nagród?
Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, naturalnie zaczęłam interesować się tematami związanymi z jej przebiegiem i rozwojem maleńkiego człowieka, który jeszcze wtedy rósł pod moim sercem. Jak to bywa przy pierwszej ciąży, z uwagą analizowałam każdy mijający tydzień. Wiedziałam, ile aktualnie może mierzyć i ważyć moje dziecko, jak kształtują się poszczególne organy w jego małym ciałku.
Jednak w pewnym momencie poczułam, że chcę czegoś więcej! Chcę wniknąć głębiej. I tak trafiłam na wartościowe blogi, artykuły i książki pisane w bliskim mi już wtedy nurcie Rodzicielstwa Bliskości. Ale o tych moich ulubionych źródłach wiedzy napiszę Wam innym razem!
To właśnie wtedy, dzięki książce Alfie Kohn „Wychowanie bez nagród i kar. Rodzicielstwo bezwarunkowe”, po raz pierwszy spotkałam się z koncepcją, zgodnie z którą stosowanie zarówno pochwał, jak i nagan, to nie jest dobra droga do ukształtowania człowieka o wysokim poczuciu własnej wartości, odpowiedzialnego i wewnątrzsterownego.
Czy da się wychować dziecko bez nagród i kar?
Zapytacie pewnie, czy od razu koncepcja braku nagród i kar do mnie przemówiła i czy zgadzam się z nią w stu procentach. Odpowiem: nie. Jak to bywa w przypadku koncepcji, to tylko pewne założenie, teoria. Dla mnie to po prostu punkt wyjścia do refleksji, zastanowienia się nad tym, jaką drogą chcę iść. Czy czuję to, czy może nie do końca.
Spotykam wielu rodziców przekonanych do słuszności braku kar, ale już niekoniecznie do braku nagród. Wiecie, dlaczego? Dlatego, że sami (w większości) zostaliśmy wychowani w tradycyjny sposób. Dlatego też często spotykam się z opinią, że Rodzicielstwo Bliskości jest skazane na porażkę, bo nie przystaje do metod wychowawczych, jakie stosowali nasi rodzice czy dziadkowie.
A ja, może trochę na przekór, wierzę, że warto iść własną drogą. I wcale nie twierdzę, że to proste. Bo na pewno dużo łatwiejsze (i bezpieczniejsze) jest powielanie znanego z własnego dzieciństwa schematu wychowania.
Jeśli nie nagrody, to co?
Zmierzając do sedna, dlaczego bez nagród? Kluczowe wydaje mi się tu zdanie samego Alfie Kohna:
Im bardziej ktoś jest nagradzany za zrobienie czegoś, tym mniej będzie skłonny interesować się rzeczą, którą musiał zrobić, żeby dostać nagrodę.
Wiecie, czego najbardziej zazdrościmy naszym małym dzieciom? Radości i entuzjazmu. Z tego, co najprostsze! Z samodzielnego pokonania jednego schodka, z przełożenia ziarenka słonecznika z miseczki do kubeczka, z zamknięcia drzwi, które ktoś raczył zostawić otwarte. A kiedy już dorośniemy, czasem zastanawiamy się, gdzie się podziała ta radość z tego, co proste i zwyczajne.
I to właśnie nagrody, czy to w postaci tych rzeczowych nagród, czy słownych, są takimi kamykami, które dorzucamy do zabicia w dzieciach wrodzonego zapału do odkrywania świata i radości z tego, co proste.
Czy namawiam do tego, żeby się nie cieszyć z tych małych i większych dziecięcych sukcesów?
Ano nie! Namawiam do tego, żeby dostrzegać te sukcesy, będąc w kontakcie z dzieckiem. Żeby swoją obecnością, ciepłym spojrzeniem i czasem przypadkowym dotykiem mówić: jestem, widzę! Słowa czasami nie są nawet potrzebne. W końcu dzieci mają tak niesamowity radar, że potrafią bezbłędnie zrozumieć naszą mowę ciała. Ba, potrafią dostrzec, kiedy coś zgrzyta między naszymi słowami a mową ciała.
A jeśli już koniecznie chcecie coś powiedzieć, uwierzcie mi, że wystarczy: widzę! Dzieci potrzebują czuć, że ich poczynania są po prostu dostrzegane. Nie po to, żeby za chwilę usłyszeć brawo albo „ale ładnie”, „jaki piękny rysunek”. Tylko po to, żeby dzielić się swoją radością z tymi, których kochają.
Zacznijmy od tego, że okrzyki uznania: „Świetna robota!”, „Wspaniale!”, i tak dalej, mogą mieć się nijak do faktycznie wykonanej pracy. Zdaniem badaczy, osoby, które są chwalone za dobre wywiązanie się z jakiegoś twórczego zadania, często potykają się przy następnym. Dlaczego? Częściowo dlatego, że pochwała generuje presję poradzenia sobie z kolejnym zadaniem, a każda presja działa negatywnie. A częściowo dlatego, że zainteresowanie tym, co się robi, maleje, ponieważ głównym celem staje się zdobywanie kolejnych pochwał.
Dajcie znać, czy chcielibyście przeczytać na temat wychowania bez kar, które wiele osób błędnie rozumie jako wychowanie pozbawione konsekwencji. To dwa różne pojęcia, o których chętnie Wam trochę napiszę.
Na zakończenie ściągawka od Alfie Kohna:
Zamiast mówić:
- Podoba mi się sposób, w jaki ty…
- Wspaniale rysujesz! Bardzo mi się podobają te obrazki!
- Jesteś wspaniałym pomocnikiem!
- Świetnie, że się podzieliłeś ciasteczkiem, Tomku.
Spróbujmy:
- Nie mówić nic (tylko zauważać). Brak reakcji werbalnej sam w sobie nie szkodzi, ale najlepiej byłoby, gdybyśmy obdarzali dziecko wsparciem i uwagą.
- Bardziej opisywać, niż oceniać to, co widzimy: Hej, widzę coś nowego na stopach tych ludzi. Mają palce.
- Wyjaśniać skutki aktywności dziecka dla innych osób: Przygotowałeś stół! O rany, ale mi ułatwi podanie obiadu.
- Zachęcać do refleksji: Jak sobie poradziłeś z przykuciem uwagi zaraz na samym początku?
- Raczej pytać, niż oceniać: Jak to się stało, że postanowiłeś dać kawałek ciasteczka Amelii, chociaż wcale nie musiałeś?
Wszystkie powyżej cytowane fragmenty pochodzą z książki „Wychowanie bez nagród i kar. Rodzicielstwo bezwarunkowe”, Alfie Kohn, Wydawnictwo MiND.
Hej Momomi!☺️ Chętnie poczytam wiecej,czekam na kolejny wpis!!!☺️
Dobrze to słyszeć :) Będzie niebawem! :)
Ja tez z checia poczytam ????
Mam motywację do pisania! :)