W ostatnim czasie bardzo dużo mówi się o tzw. integracji sensorycznej (SI). Rozmawiając z rodzicami małych dzieci, mam poczucie, że SI traktuje się jako modę. Zaprosiłam do współpracy eksperta w tej dziedzinie, Aleksandrę Charęzińską, która jest pedagogiem specjalnym, terapeutą integracji sensorycznej, specjalistą diagnozy i terapii pedagogicznej. Ola pokazuje, że SI to nie moda, a metoda. Co to za metoda? I na co metoda? Czytajcie dalej!

Olu, jesteś terapeutą integracji sensorycznej (SI). Mogłabyś powiedzieć mi na początek kilka słów o tym, czym się zajmujesz w swojej pracy?

Wiele lat pracowałam z ludźmi o specjalnych potrzebach – w szkole specjalnej, w szkole integracyjnej. Prowadziłam diagnozy, terapie integracji sensorycznej, rewalidacje, rozmaite zajęcia. Kiedy urodziłam dziecko bardziej zaczęłam się interesować i zajmować właśnie małymi dziećmi. Mam tu na myśli wspieranie rozwoju poprzez zabawę, stymulowanie integracji sensorycznej. Przyszło to całkiem naturalnie. Zaczęłam szukać różnych publikacji na ten temat. Zastanawiałam się, co mogę zrobić jako mama, żeby wspierać procesy integracji swojego dziecka. Zwłaszcza, że sama mam zaburzenia integracji sensorycznej i spodziewałam się, że moje dziecko prawdopodobnie coś z tego obszaru odziedziczy po mnie. Okazało się, że nie ma zbyt wielu informacji na ten temat. Nie znalazłam żadnych pozycji książkowych dla rodziców. Dla terapeutów – jakieś pojedyncze artykuły w prasie fachowej. Stwierdziłam, że zajmę się tym tematem. Najpierw zaczęłam prowadzić warsztaty dla rodziców. Później napisałam autorski program zajęć sensorycznych i zaczęłam prowadzić zajęcia Smyko-multisensoryka®. Okazało się, że jest bardzo dużo chętnych na te zajęcia! Obserwując stały wzrost zainteresowania zajęciami, zaczęłam szkolić innych specjalistów z mojego programu. Dostawałam propozycje od bardzo wielu nowych miejsc – przedszkoli, żłobków, klubów malucha. Ich właściciele chcieli, żebym prowadziła zajęcia u nich. Niestety fizycznie nie byłabym w stanie tego zrobić. Przeszkoliłam już z mojego programu ok. 200 trenerów. Jeśli pytasz, czym się zajmuję w swojej pracy, to są to właśnie: szkolenia, warsztaty, artykuły oraz, oczywiście, diagnozy i konsultacje dzieci oraz prowadzenie zajęć na uczelni ze studentami studiów podyplomowych diagnoza i terapia integracji sensorycznej w Centrum Integracji Sensorycznej.

Czym tak naprawdę jest integracja sensoryczna? Mam takie poczucie, w tej chwili przeżywamy prawdziwy boom na SI. Czasami SI jawi się jako odpowiedź na wiele problemów, które mają dzieci w wieku, nazwijmy go, okołoprzedszkolnym.

Zgadza się. Niektórzy nawet pytają, czy SI to jest metoda, czy raczej moda.

Odpowiedź jest prosta: dzieci zawsze miały tego rodzaju trudności. Być może teraz jest więcej dzieci z problemami z SI, być może mają większe problemy, ale to jest taki znak czasów. Zwróć uwagę, jak zmieniły się kwestie okołoporodowe (np. cesarskie cięcia na życzenie, bez wyraźnych wskazań medycznych). Ma to też związek ze współczesnym trybem życia. Mam na myśli tempo życia, które bardzo źle wpływa na nasz układ nerwowy, a co dopiero mówiąc o dzieciach! Idziemy dalej. Obecnie coraz więcej małych dzieci ma różnego rodzaju problemy z napięciem mięśniowym czy z asymetrią ułożeniową. To też może być powiązane z późniejszymi zaburzeniami integracji sensorycznej. Warto też wspomnieć, że świat w tej chwili nie jest zbyt przyjazny sensorycznie. Jesteśmy atakowani bodźcami słuchowymi, wzrokowymi, zwłaszcza w dużych miastach.

Tak jak wspomniałam, problemy zawsze były. To metoda jest stosunkowo nowa. Pierwsze szkolenie z integracji sensorycznej w Polsce miało miejsce w 1993 roku, a rok później 30 specjalistów w naszym kraju zostało terapeutami SI. I od tego czasu metoda zyskała na popularności i ciągle przybywa jej coraz więcej zwolenników. Wcześniej mówiło się, że dzieci miały po prostu problemy w szkole. Nikt nie zwracał zbytniej uwagi na przyczyny tych trudności. Nie diagnozowało się też dysleksji czy dyskalkulii. To były dzieci skazane na pójście do zawodówki.

Trochę tak, jakby nikt się nie interesował, z czym to się wiąże, gdzie leży przyczyna problemów w szkole?

Nikt się nie przejmował. Tak, jakby dziecko miało jakieś problemy i tyle. Koniec tematu. Albo po prostu postrzegano kogoś jako dziwaka, nieuka, itp.

W tej chwili mamy specjalistów, mamy dostęp do wiedzy. Możemy doszukiwać się przyczyny problemu, drążyć temat.

Właśnie. Nie skupiamy się tylko na zachowaniu, na skutkach. Idziemy krok dalej. Jesteśmy w stanie dotrzeć do przyczyny, dlaczego dziecko zachowuje się w określony sposób. I właśnie to jest to! Kiedyś nie było dostępu do wiedzy, teraz ta dziedzina mocno się rozwija. I nie mówię tu tylko o dużych miastach.

Pomówmy sobie chwilę o diagnozie. Czy jest jakaś dolna granica wieku dziecka, z którym możemy udać się do gabinetu terapeuty SI?

Tu warto oddzielić dwa pojęcia.

U małych dzieci (0-3 lata) możemy mówić o zaburzeniach samoregulacji bądź regulacji, dziecko wtedy uczy się siebie i świata właśnie poprzez zmysły. To wszystko jest jeszcze na takim bardzo prostym poziomie.

Po trzecim roku życia już stricte diagnozujemy zaburzenia integracji sensorycznej czyli zaburzenia przetwarzania sensorycznego. Można zaryzykować stwierdzenie, że u małych dzieci problemy sensoryczne wpływają na ogólne funkcjonowanie: na zachowanie, sen, na poziom aktywności i pobudzenia. U dzieci starszych, na te bazowe problemy nabudowują się inne, bardziej złożone. Widzimy to w wielu obszarach, też w kontekście procesów uczenia się.

Czyli tak naprawdę o zaburzeniach SI mówimy w przypadku dzieci w wieku przedszkolnym. Czy to najlepszy moment na diagnozę i terapię, jeśli okaże się potrzebna?

Tak, wiek przedszkolny jest najlepszym czasem na terapię. Dziecko powinno opanować wszystkie umiejętności, techniki pozwalające efektywnie uczyć się i efektywnie funkcjonować w szkole. Dziecko z zaburzeniami integracji ma tę trudność. Tu nie chodzi o to, że ono ma umieć pisać, czytać czy liczyć, ale musi potrafić wysłuchać polecenie, umieć skoncentrować się na dwadzieścia minut. Wysiedzieć w ławce w prawidłowej pozycji i potrafić prawidłowo przytrzymywać narzędzie pisarskie. To są te umiejętności, które ma wytrenować w przedszkolu, i tak zaoptarzone rozpocząć naukę w szkole.

A jeżeli nie przyjdzie, wtedy zaczynają się problemy i wtedy może być już trochę za późno.

Może nie jest za późno, ale jednak lepiej jeśli pewne deficyty i trudności skorygujemy wcześniej.

Trudniej będzie zapewne też prowadzić terapię.

Teoretycznie terapię prowadzi się do dziewiątego, dziesiątego roku życia, czasami dłużej. Natomiast, jak to zwykle bywa, im wcześniej, tym lepiej. Jeżeli rodzice zauważają problemy wcześniej, to bardzo często zgłaszają się do mnie na konsultacje. Zwykle są to rodzice dzieciaków, które wchodzą właśnie w etap tzw. „buntu dwulatka”. To jest ogromne wyzwanie! Kryzys dla układu nerwowego. Często właśnie wtedy tak mocno nasilają się pewne zachowania, że rodzice sobie z tym nie radzą i przychodzą na diagnozę. To jest też ten czas, kiedy nasze wymagania wobec dziecka rosną. Oczekujemy, że będzie ono posiadało konkretny słownik wyrazów, będzie się komunikować i potrafić wyregulować swoje zachowanie.

No właśnie, z tym tzw. buntem dwulatka, to chyba jest tak, że to apogeum braku regulacji w pewnym sensie. Pojawiają się przecież wybuchy, napady złości. Mówi się, że to jest normalne, rozwojowe.

Tak, jak najbardziej. Jest to norma rozwojowa.

No właśnie, to etap, który pojawia się i przemija. Nie wiadomo tylko, gdzie jest ta granica. To jest chyba najtrudniejsze dla rodziców. Chcemy dobrze, a z drugiej strony ktoś, kto patrzy z boku, nam mówi: „a, doszukujesz się problemów”. Otoczenie często nie jest wspierające dla rodziców…

Szczególnie dla rodziców dzieci wymagających.

Dokładnie.

Dzieci o wyższych potrzebach czyli w bardzo wysokiej grupie ryzyka zaburzeń samoregulacji to też jest ciekawy temat. To Searsowie (William i Martha Sears – lekarz i pielęgniarka, mąż i żona, zespół, który stworzył termin „Rodzicielstwo Bliskości” – przyp.) wprowadzili to pojęcie „dzieci o wysokich potrzebach”. Mamy kilka punktów, które określają takie dzieciaki: intensywne, nadaktywne, domagające się, często wybudzają się, łakome, niezaspokojone, nieprzewidywalne, nieodkładalne, nadwrażliwe, nastawione na kontakt z rodzicem. Opis dziecka o wysokich potrzebach jest bardzo zbliżony z opisem dziecka z zaburzeniami samoregulacji. I teraz pytanie – gdzie tutaj jest przyczyna tego zachowania i czy to jeszcze jest dziecko o wysokich potrzebach, czy to już jest dziecko z zaburzoną samoregulacją, a może to jest tożsame. Z tą tylko różnicą, że termin „high need baby” nie jest terminem naukowym, a „zaburzenia regulacji” jak najbardziej.

My, terapeuci integracji sensorycznej, uważamy, że dzieci o wysokich potrzebach, jeśli nawet nie wszystkie mają problemy z samoregulacją, są w bardzo dużej grupie ryzyka zaburzeń integracji, problemów z przetwarzaniem sensorycznym.

Ja nawet zrobiłam takie badania, że przebadałam setkę dzieci w poradni. Wszystkie miały stwierdzone zaburzenia integracji sensorycznej i w wywiadach, w rozmowach z rodzicami wyszło, że czterdzieści dwa procent tych dzieci z zaburzeniami SI było w dzieciństwie dziećmi o wysokich potrzebach. Czyli miały problemy z regulacją. Dwadzieścia siedem procent to były dzieci, które były bardzo mocno pobudzone i nadaktywne, ale nie miały trudności ze snem.

Rzeczywiście spory jest ten odsetek.

Jest. Zwłaszcza, że wiele dzieci z problemami z integracją sensoryczną to są jednak dzieci nadaktywne, dzieci poszukujące bodźców. Te, które są wycofane, bierne, tzw. „grzeczne dzieci”, rzadko trafiają do gabinetów lub trafiają bardzo późno.

To takie dzieci, które nie sprawiają problemów?

Tak. Ani w placówce, ani w domu.

To pewnie wygasza czujność rodziców…

Oczywiście. Bo wszyscy mówią: „co ty chcesz, po prostu masz takie mądre dziecko! A że się nie wspinało nigdy, nie wskakiwało na meble, to w ogóle możesz się cieszyć”. W porządku, tylko to jest norma rozwojowa, że dziecko na pewnym etapie musi robić takie rzeczy!

Ach, miód na moje serce! Mam w domu niezwykle ciekawego świata Chłopca :) Zastanawiam się czasem, gdzie w tym wszystkim miejsce na temperament…

Właśnie trudno powiedzieć, gdzie jest granica pomiędzy temperamentem, stopniem wrażliwości układu nerwowego, reaktywnością na bodźce, a gdzie kształtującego się już charakteru. Nie mamy na to do końca odpowiedzi. To wszystko to jest taki zlepek, naczynia połączone. Możemy zakładać, że dziecko z problemami sensorycznymi, gdyby nie było przestymulowane bodźcami, byłoby spokojniejsze i mniej płaczliwe. Trudno nam jest to jednoznacznie stwierdzić.

Rozumiem. Czytają ten tekst rodzice. Powiedz, co powinno zwrócić uwagę rodzica w rozwoju jego dziecka? Czy może to, o czym rozmawiamy, jest na tyle dyskusyjne, że ciężko to określić? Kiedy zostajemy rodzicami po raz pierwszy, to wszystko jest dla nas na tyle nowe, że nawet ciężko nam się odnieść, nie mamy porównania. Z drugiej strony, nawet, jeżeli mamy więcej dzieci, to i tak każde jest inne. Nasze doświadczenie często nie wystarcza. Czy jest coś takiego, co mimo wszystko powinno obudzić czujność rodzica?

Zacznijmy od tego, że to jest trudny temat, bo w tej chwili są szerokie normy rozwojowe. Po drugie, jest cały czas takie hasło, żeby nie porównywać dzieci. Mamy mocno indywidualne podejście do rozwoju. Są jednak takie obszary, o których możemy powiedzieć – jest to sen i płacz.

Mówiąc „sen i płacz” masz na myśli…

Problemy ze snem, z zasypianiem, wybudzaniem się, nieefektywny sen. Bardzo częste pobudki. Sytuacje, kiedy mama usypia dziecko półtorej godziny, a ono śpi np. piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści minut. Czy jak jest wybudzanie się z krzykiem, z płaczem…

Podobno czasem przyczyny są stricte zdrowotne. Warto sprawdzić to w pierwszej kolejności?

Jasne! To co najpierw zalecamy to wykluczenie czynników somatycznych powodujących takie trudności. Bardzo często przy zaburzeniach samoregulacji, objawy występują grupami, stadami. To nie jest jedna rzecz. Wtedy, jeśli nam się to składa w całość, układa nam się cały obraz, to faktycznie może być problem.

A co z płaczem? Przecież dzieci to dzieci – czasem płaczą! :)

No właśnie, czasem :) Jeśli chodzi o płacz – to mówimy o dzieciach, które bardzo dużo płaczą. Ciężko jest je uspokoić. Uspokajają się tylko na rękach, na przykład bujane. Są to dzieci, które są wiecznie niezadowolone, takie marudzące. Czasami rodzice mówią, że ich dziecko wiecznie marudzi, jest stale niezadowolone.

W ogóle nie ma momentu, że się cieszy?

Tak. Albo jak już ma te momenty, to one są bardzo rzadko. Trzeba stanąć na głowie, żeby to dziecko w ogóle się zaśmiało.

Ale nie samo z siebie.

Tak. A dla niemowlaka to jest takie niespecyficzne. To nie jest norma. Wiecznie niezadowolone. Jak niemowlę może być wiecznie niezadowolone? No może być. Do tego dochodzą, np. nadmierne unikanie różnych bodźców, czy, wręcz przeciwnie, nadmierne ich poszukiwanie.

Wróćmy do starszych dzieci, w wieku przedszkolnym. Mówiłaś, że to jest dobry moment na diagnozę i terapię, jeśli okaże się potrzebna…

W przypadku starszych dzieci jest już troszkę łatwiej. Z wiekiem coraz więcej wymagamy od dziecka. Owszem, indywidualizacja rozwoju jest ważna, ale jak dzieci są w przedszkolach czy w jakichś placówkach, to wtedy są już wobec nich pewne wymagania, konkretne normy. I znowu pojawia się pytanie: czy dziecko nie ma problemu z regulacją, jak reaguje na bodźce – czy nadmiernie, czy właśnie nie zauważa tych bodźców? Bardzo ważne są kwestie postawy, ruchowe – czy ma przetrwałe odruchy, czy ma problemy z napięciem mięśniowym, czy jest sprawne ruchowo, czy jest może mniej sprawne ruchowo, a może wręcz niezdarne? Jak wyglądają procesy równowagi? Co z emocjami? Dzieci z problemami sensorycznymi, problemami z regulacją, to są dzieci bardzo mocno emocjonalne, nawet nad wyraz emocjonalne.

W sieci dostępne są kwestionariusze, takie listy kontrolne, na których są wymienione różne zachowania. Zazwyczaj wygląda to tak, że jak rodzic chce sobie sam sprawdzić, czy jego dziecko może mieć problemy z przetwarzaniem bodźców, to wypełnia taki kwestionariusz. I to już daje jakiś pogląd na sprawę.

Czy z Twojego doświadczenia wynika, że istnieje jakaś szczególna grupa dzieci narażona na zaburzenia SI?

Tak. Nie mamy badań, które by tutaj dawały stuprocentową odpowiedź, kto będzie miał zaburzenia, a kto nie, natomiast można mówić o grupie ryzyka. Przede wszystkim to są dzieci rodziców z zaburzeniami integracji sensorycznej, dzieci z ryzyka okołoporodowego, z ciąż wysokiego ryzyka, z porodów niefizjologicznych, wysoko zmedykalizowanych, z nawet drobnymi komplikacjami. To są dzieci z różnymi wadami, zaburzeniami rozwoju, wadami genetycznymi. Idąc dalej, to są dzieci, które w pierwszym roku życia mają problemy z rozwojem – omijają fazy rozwojowe, np. nie czworakują, nie pełzają. Ale to są też dzieci, które zawsze osiągają umiejętności w dolnej granicy, praktycznie na samym końcu. Na koniec – narażone na zaburzenia SI są też te dzieci, które dużo bardzo chorują, są często hospitalizowane i narażone przez to na brak bodźców sensorycznych. Warto wspomnieć też o dzieciach, które często miewają zapalenie uszu. Rodzice muszą o tym pamiętać, bo wtedy to mogą być nabyte zaburzenia integracji.

Jak wygląda diagnoza SI? 

To zależy, czy diagnozujemy małe dziecko, czy starsze.

Możesz powiedzieć o jednym i drugim przypadku.

Małe dzieci diagnozujemy bardziej poprzez zabawę, poprzez obserwację jego aktywności własnej, zachowania i stopnia aktywności. Rodzice wypełniają kwestionariusze, można wykonać jakieś podstawowe próby u maluszków. Zawsze mówimy, że to jest wstępna ocena, konsultacja. Bardzo rzadko przyjmuje później formę terapii. Jeśli nawet dziecko ma jakieś trudności, to zazwyczaj zaleca się pewne działania do domu – regularne ćwiczenia, zabawy, ale rzadko te maluchy są kierowane na regularną terapię gabinetową. W przypadku starszych dzieci, tych powyżej trzeciego roku życia, możemy mówić bardziej o aktywności kierowanej przez nas, terapeutów. Takie dzieci wykonują wystandaryzowane próby obserwacji klinicznej. Dzieci od czwartego roku życia wykonują też testy. Testy są już standaryzowane i one określają poziom zaburzeń integracji. Jeśli chodzi o przebieg spotkania mającego na celu postawieniu diagnozy, to w przypadku maluchów często są to np. dwa spotkania bądź jedno takie długie, zabawowe. Natomiast w przypadku starszych dzieci to zazwyczaj są dwa spotkania, podczas których dzieci wykonują testy lub zadania – w zależności od stopnia koncentracji. Następnie rodzic dostaje diagnozę na piśmie z zaleceniami terapii bądź jakichś innych konsultacji. Sama diagnoza jest przyjemna! To jest głównie zabawa, więc to jest przyjazne i nie ma się czego bać. Czasami rodzice pytają mnie, jak to będzie wyglądało. Diagnozę kojarzą z lekarzem. Tymczasem to zupełnie co innego!

Czyli dziecko nie ma poczucia, że idzie na wizytę do lekarza?

Nie! To jest zabawa. Pracujemy w sali do integracji sensorycznej, więc są różne huśtawki, materace, piłki…

Jak długo zwykle trwa terapia?

Około dwóch lat. Mówimy tu o regularnych spotkaniach w gabinecie.

Czy po zakończonej terapii można powiedzieć, że dziecko jest „wyprowadzone” z zaburzeń?

Pozostaje w jakimś stopniu kwestia temperamentu, charakteru. Tego nie zmienimy. Natomiast na pewno terapia pomaga się wyciszyć, wyregulować, szczególnie tym dzieciom, które miały wcześniej problemy z koncentracją. Widać też zmianę na lepsze u dzieci mniej sprawnych ruchowo, „niezgrabnych”.

Dziękuję Ci za rozmowę, Olu! Na koniec pochwal się trochę swoimi zajęciami sensorycznymi :) 

 Zajęcia sensoryczne wg mojego programu – Smyko-multisensoryka® wspierają całościowy rozwój dziecka przez stymulowanie wszystkich (7 zmysłów).

Mają 4 funkcje:

  • wspierania rozwoju poprzez zabawę (swobodną i kierowaną),
  • profilaktyczną: zapobieganiu tzw. deprywacji sensorycznej (czyli zbyt malej ilości bodźców sensorycznych dla prawidłowego rozwoju dziecka),
  • przesiewową – prowadzący jest w stanie wstępnie określić profil sensoryczny dziecka, co może być pierwszym krokiem w rozpoznawaniu zaburzeń przetwarzania bodźców sensorycznych,
  • edukacyjną – rodzicie, opiekunowie mogą się dowiedzieć jakie zabawy wspierają rozwój i zainspirować do zabaw domowych.

A do tego wszystkiego są świetną zabawą, więc dzieci (oraz rodzice ) je uwielbiają.

Dzięki temu, że szkolę nowe osoby z mojego programu, zajęcia są prowadzone w coraz większej ilości miast i miasteczek, a nawet wsi w naszym kraju :) Po więcej informacji zapraszam na moją stronę.

Zdjęcie wykorzystane we wpisie są własnością mojej rozmówczyni, Aleksandry Charęzińskiej. Dziękuję za możliwość ich wykorzystania. 

[Głosów:0    Średnia:0/5]

Zostaw komentarz

Dodaj swój komentarz
Podaj swoje imię